czwartek, 30 maja 2013

Witam!
Poniżej zamieszczam trzy utwory ze swojego debiutanckiego wydania zbioru opowiadań pt. "Mroczne blaski" Jeśli kogoś zainteresuje ta twórczość i chciałby się zapoznać ze wszystkimi 20 opowiadaniami zawartymi w tym zbiorze będzie mógł się skontaktować ze mną na adres mailowy andrzejl1960@gmail.com lub telefonicznie pod numerem +48 783633133.
Pozdrawiam i życzę miłej lektury.


Oświadczyny


            Czy pójdziesz wraz ze mną drogą wąską, krętą, błotnistą i pełną wybojów, która piąć się będzie prawie zawsze pod górę?
            Czy zechcesz przedzierać się przez zarośla gęste i cierniste nie wiedząc, co kryje się za ich zasłoną?
            Czy zgodzisz się nieustannie majstrować przy tym dziwnym mechanizmie, psującym się co chwila, żeby za każdym razem odmierzył kilka następnych szczęśliwych dni?
            Czy postawisz całe swoje życie na jeden los w loterii niepewnej, w której nie padła jeszcze nigdy główna wygrana?
            Czy… czy… czy zostaniesz… moją… ŻONĄ?


Wilk

            Od najmłodszych swoich lat szczerzył kły i warczał na każdego, kogo spotkał. Nikt go nie lubił i wszyscy starali się go unikać. Mówiono, że jest zły. On słyszał te opinie, ale nie dbał o nie. Nawet gdyby chciał, nie potrafił być inny. Ktoś przed wiekami, bez jego udziału zaprogramował jego naturę jako okrutnego i siejącego postrach złoczyńcy i taki musiał być. Swojej roli uczył się od rodziców, dziadków i innych krewnych, którzy również szczerzyli kły i warczeli na wszystko, co się rusza i w ten sposób, dzień po dniu wprowadzali go w swój świat. Nie szukał przyjaciół. Jeśli już coś go łączyło z innymi, to tylko z podobnymi do niego, z którymi tworzył watahę, aby razem skuteczniej siać grozę i spustoszenie. Wszyscy boją się go i nienawidzą, ale jednocześnie, jakoś dziwnie i niewytłumaczalnie , potrzebują. Nie przypadkowo zaprogramowano niegdyś jego i całą jego rodzinę, jako niereformowalnych okrutników. Jego obecność wprowadza jakiś tajemniczy porządek w życie tych, którzy czują przed nim lęk. Dzięki niemu owce ochoczo garną się do swoich pasterzy i kochają ich, choć nieraz dane jest im odczuć twardość pasterskiego kija na swoim grzbiecie. Gdyby nie on Czerwony Kapturek mógłby chodzić jakimi tylko chce drogami i jego mama nie miałaby  żadnych argumentów, żeby wyegzekwować posłuszeństwo. Chociaż nikt nie chce go wywoływać z lasu, to jednak świadomość, że może zostać wywołany powstrzymuje wielu od wołania zbyt głośnego i swobodnego, dzięki czemu może panować błoga i niezmącona cisza. Wprawdzie za wszystko, co do tej pory zrobił gajowi skazali go zaocznie na śmierć przez rozstrzelanie, ale pilnują jednocześnie, żeby tego wyroku zbyt szybko nie wykonać. Straciliby wtedy rację bytu.  On tego nie wie i nie tłumaczy sobie, że taki jaki jest, jest, mimo wszystko komuś potrzebny. Warczy i zagryza, bo daje mu to satysfakcję. Nie ma zamiaru się zmieniać i nie dba o niczyją opinię. Nie zamierza się przed nikim usprawiedliwiać. Po prostu tak go przed wiekami zaprogramowano – dla dobra całej przyrody.


Mur

            Bezsilnie i z wściekłością patrzę na mur przed sobą. Mur, który zagradza mi drogę. Spoglądam w prawo, spoglądam w lewo, podnoszę wzrok do góry. Nie widzę końca. Nie da się go obejść. Rzucam się i uderzam pięściami, do bólu, do krwi. Jest mocny i twardy. Nie przebiję go głową ani sercem. Nie poruszę krzykiem ani szeptem. Nie przeskoczę, choćbym miał nogi jak sprężyny. Stoję pod nim bezradny jak skazaniec. Rozglądam się dokoła. Nie będzie pomocy. Niebo nad moją głową jest puste. Nie ma co krzyczeć do własnych marzeń o szczęściu nieprzemijającym. Nikt nie usłyszy.
            Nie wiem, co jest za murem. Czy może rośnie tam jakieś drzewo, którego korzenie mozolnie, powoli, ale nieustannie podważałyby mur w jego posadach, aż w końcu kiedyś runie, otwierając dalszą drogę lub grzebiąc pod swoimi gruzami? Wiele lat wznosiłem ten mur własnymi rękoma, aby stanął na mojej drodze, przesłonił marzenia. On jest przede mną i we mnie. Nie ominę go. Nie da się ominąć własnych granic.
            Siadam pod murem zrezygnowany i bezsilny. Opieram się o niego plecami. Głowę opuszczam na kolana. Ogarnia mnie zmęczenie i senność. We śnie poszybuję ponad murem i nasycę się krainą wolności po jego drugiej stronie. Obudzę się i będzie mur, a pod nim ja – skulony, zagubiony, bezradny.